Dalej na południe już nie jedziemy. Wracamy w góry. Po bezludnej pustyni trafiamy na tłoczony targ w wiosce. Jest okazja zrobić zakupy i przyjrzeć się ludziom. Targ przypomina te targi z mojego dzieciństwa. Mięso warzywa owoce i wyroby przemysłowe. Mieszanina tutejszego rękodzieła i chińskiego plastiku. Kobiety odśwętnie ubrane.nw tym rejonie obowiązuje biała sukienka i czarna góra. Do tego jakieś dodatki. Mężczyźni ubrani albo po europejsku albo tradycyjnie w dżelabach. Dziewczęta albo zasłaniają twarze albo nie. Te młodsze odważnie strzelają oczami i się chichrają. Padaczki szczęśliwie upolowanego męża już nas nie widzą. Zagłębiamy się w góry że by odwiedzić niezwykłe miejsca jak olbrzymie okno skalne stworzone przez wiatr czy tunel stworzony przez wodę. Może zdjęcia będą w stanie oddać potęgę tych miejsc, choć z doświadczenia wiem że zdjęcie nie jest w stanie oddać ani potęgi ani przestrzeni ani samotności. Na wieczór dojeżdżamy do Tafraout. To stolica antyatlasu. Bierzemy hotel bo jestem przeziębiony i muszę poleżeć dzień w łóżku.