Niby miała być dziś przepustka. Dopiero na wieczór okazało się że przepustką na przejazd do portu władze Maroka wydają jak ma się kupiony bilet, a tego kiedy będzie można kupić bilet nie wie nikt. No to czekamy. Carska biurokracja mogła by brać tu korepetycje.
Najbardziej irytujące jest reglamentowanie najbardziej oczywistej ludzkiej potrzeby jaką jest przemieszczanie się. Robimy to już przynajmniej od trzech milionów lat, a tu jakiś karzeł intelektualny wymyślił że nie wolno. Wymyślił granice a jak by tego było mało to jeszcze uwięził ludzi w domach które mamy dopiero od dziesięciu tysięcy lat. Za takie decyzje powinno się karać.
Ponieważ nie wiadomo kiedy ruszymy to w ramach zrobienia sobie jakiejś odmiany zjechalismy na plażę przenocować. Dominik już spakowany i gotowy do drogi. Jeszcze szklaneczka soku z cytryny z miodem i czymś jeszcze na ból gardła. No właśnie. Od dwóch tygodni boli mnie gardło. Tak bakteryjnie. To Dominik powiedział, że Monice pomogła inhalacja olejków z tymianku. Do inhalowania służy taki mały waporyzator do którego wsypuje się zioło tymianku i wdycha w tym wypadku przy 150 stopniach Celsjusza ustawionych na urządzeniu. Rewelacja. Już pierwszego dnia po trzech sesjach była widoczna poprawa. Po powrocie kupię taki waporyzator. Dla dziecka. Jak ją będzie gardło bolało. Jeszcze tymianku trzeba będzie poszukać.
Sok z cytryny chyba rozwiązuje język, to opowiem o marokańskiej przyrodzie. Gdy przyjechałem tu pierwszy raz to zauważyłem że całe Maroko jest zbudowane z kurzu. Potem z trudem zacząłem zauważać jakieś rośliny. Najpierw arganie i palmy. Drzewa arganiowe to przedostatnie drzewo w tym kraju. Ostatnie są jakieś kolczaste akacje które płaczą krwawym łzami. Za to argania ma owoce podobne do mirabelek. W środku są pestki, w pestkach nasionka. Z nich tłoczy się olej którym kobiety namiętnie ratują gasnącą urodę. Dlatego musi być drogi. Jest jeszcze wersja spożywcza która wymaga prażenia ziaren i o dziwo jest sporo tańszy. Za to ma cudowny orzechowy aromat. W przeciwieństwie do kosmetycznego. Zaczęto tu też sadzić lasy eukaliptusowe. Dobre i to na tych bezdrzewnych obszarach. Tam, gdzie jest dużo wody, czyli w oazach często a właściwie zawsze spotyka się palmy daktylowe sadzone przez ludzi. I w górach Antyatlasu znam jeszcze dwa miejsca z sosnowymi zagajnikami. Poza tym to rośliny wilczomleczowate do złudzenia przypominające kaktusy i prawdziwe kaktusy w postaci opuncji. Są sadzone jako roślina na paszę i włókno. Jeśli chodzi o zwierzęta to w Maroku są owce, kozy i czasami wielbłądy. Reszta została zjedzona. A trochę tego było. Jak trafi się w odpowiednie miejsce na pustyni to na skałach są wyryte relacje ludzi sprzed kilku tysięcy lat na temat ich marzeń, emocji, wydarzeń. Są na tych rysunkach nie tylko krowy i kozy. Są słonie i nosorożce. Są gazele i lwy. To wszystko wylądowało w tadżinach. To takie naczynie ze stożkową pokrywką gdzie się przygotowuje obiad z jednego garnka. Najpierw podsmaża się mięso, potem idą warzywa i to wszystko dochodzi pod pokrywką na ogniu. Jedynym zwierzęciem któremu udało się umknąć są wiewiorki ziemne i jakieś jaszczurki. Dużych ptaków też nie widziałem. Nawet psy i koty nie są tak popularne jak w Europie. O, są jeszcze osły. Bym o nich zapomniał pewnie dlatego że to bardziej środek transportu niż zwierzę.