Motory oddane. Jaka ulga. Bez reklamacji, bez awarii. Przejechane do 2 tysięcy km I niezapomniane wrażenia zarówno z dróg górskich jak i z nieprzytomnego ruchu na pozostałych drogach. Tym bardziej, że nie ocieraliśmy się o śmierć. To śmierć się ocierała o nas. Stąd te siedem żyć które motocyklista musi mieć w Indiach. Kombinezon i rękawiczki zostawiam razem z motocyklem. Na Andamanach nie będę ich potrzebował. Zostałem w krótkich spodenkach, które mocno się rozpruły w kroku. Dobrze, że spodenki i majtki są w tym samym kolorze, to dziura nie rzuca się w oczy. Na bazarze kupuję od razu spodnie. Po krótkim targowaniu wychodzi jakieś dziesięć złotych. Jakieś naturalne włókna coś jakby len. Dwie głębokie kieszenie, wiązane w pasie, bordowe. Trochę w stylu chłop pańszczyźniany. Szybki posiłek w ulicznym namiocie za 150 rupi i bierzemy tuktuka, który wozi nas po atrakcyjnych miejscach Delhi. Uzgodniona cena 1200 rupi która i tak potem ulegnie zmianie. Najpierw zwiedzamy jakiś grobowiec w stylu Taj Mahal. To znaczy Artur zwiedza bo jak zobaczyliśmy że Indusi płacą 40 rupii a turyści 600, to wysłaliśmy Artura na zwiedzanie. Potem jakaś świątynia lotosu. Tu nie trzeba płacić, więc idziemy wszyscy. Upał, wszyscy w kolejce i tradycyjnie trzeba zdjąć buty przed wejściem do świątyni. Więc idziemy na bosaka gdzie swój ślad odcisnęły tysiące ludzi przed nami. Baza grzybów została zaktualizowana. Mamy już dość tego miasta, hałasu i upału. Szukamy hotelu a po drodze tradycyjnie kupujemy flaszkę. Pod hotelem kierowca chce 2500 rupii. Dostaje dwa i się rozstajemy. Odjeżdża z naszą flaszką która została w bagażniku. Czyli jednak wyszedł na swoje. Jeszcze tylko hotel gdzie dzięki talentom Michała udaje się zejść z ceną z sześciu tysięcy do trzech. Idę przeprać ubranie.
Sprawdziliśmy rychło w czas statystykę wypadków w Indiach. Codziennie jest ich ponad 1200 a z tego prawie pięćset osób w nich ginie. Czyli mieliśmy szczęście. Dziś będziemy oglądać tych, którzy go nie mieli.