Michał bardzo się napalił na Waranasi. Nie wiem skąd u ludzi ta fascynacja śmiercią. Z jednej strony śmierć to tabu a z drugiej to był fundament społeczny budujący kultury i cywilizacje. Począwszy od jaskiń z ciasnymi przejściami i rytuałami przejścia, poprzez bloki skalne z otworami pełniącymi tą samą rolę, piramidami i tymi wszystkimi grobowcami które przetrwały do naszych czasów aż do religii które śmierć traktują nie jako skutek, ale cel życia. A może u chłopaków z powodu wieku potrzeba odwiedzenia Waranasi to objawy syndromu wypalenia? Ciekawe jak takie trzy zdrowe, opalone byczki będą wyglądać wśród ludzi czekających na swój własny stos. A miasto nie jest małe. Warszawa ma 1,7 mln a Waranasi 1,2. I problem z zadymieniem. Problem z nieboszczykami zauważyliśmy jako ludzie jakieś 160 tysięcy lat temu bo tyle mają najstarsze pochówki. Z jakiegoś powodu uznaliśmy wtedy, że pozostawienie ciała tam gdzie zmarło zaczęło nas uwierać. Pewnie wtedy też powstało pytanie co po śmierci i zaczęły powstawać religie próbujące udzielać odpowiedzi. A pozbywanie się szczątków doczesnych zaczęło przybierać różne, czasem całkiem wyszukane formy. Najprostsza i najstarsza to zakopać. Może po to, aby zwierzęta nie rozszarpały. Albo wprost przeciwnie umieścić trupa w sposób wyeksponowany tak, aby sępy mogły zanieść ciało do nieba. Są takie sugestie wykute w kamieniach Gobekli Tepe ponad dziesięć tysięcy lat temu i są do tej pory wieże milczenia w Bombaju i Iranie dla zmarłych Zaratustrian. Można też było zasuszyć trupa co się nazywa mumifikacją, ale robiły to tylko te kultury, które miały ku temu warunki naturalne. Jedyną mumią bez warunków naturalnych jest mumia Lenina. No i jest jeszcze ciałopalenie. Było popularne wśród Słowian, stąd tak trudno odnaleźć prasłowiańskie szczątki. Jest i popularne w Indiach, choć to nie jedyny sposób na pozbywanie się zwłok tutaj. Po przylocie Waranasi wita nas zapachem przypalonego mięsa i świąteczną atmosferą.
Wróciliśmy ze spaceru po Waranasi. W głowie mam hałas. Wyszliśmy rano bo rano liczyliśmy na mniejszy ruch uliczny. Najpierw śniadanie. Ja się rozglądam za jakąś kawiarnią w stylu wiedeńskim. Wiecie, kawa late i pischinger jako lekkie śniadanie. I jak zwykle nie mam szans na znalezienie takiego lokalu. Jak mają ekspres do kawy to już sukces bo najczęściej można liczyć na rozpuszczalną. Tutejsze wyroby cukiernicze także nie wywołują u mnie ślinotoku. Nie ma w czym wybierać, tym bardziej że się nie znam na tutejszych wyrobach cukierniczych. Wychodzimy z kawiarni i zderzamy się z tłumem i niesamowitym hałasem. Miejscowi muzułmanie będą dziś przez cały dzień demonstracyjnie pokazywać całemu miastu że Allach jest wielki a Machomet jego prorokiem jest. Religia muzułmańska ma coś w sobie że jest atrakcyjna dla dzieciaków. Na samochodach z flagami proroka jadą kilkunastoletnie dzieciaki szukające w tym wieku swojej grupy i z racji testosteronowej eksplozji chcące skopać dupę całemu światu. Głośna muzyka z głośników ustawionych na samochodach, powiewanie flagami. Coś jak marsz z pochodniami Bąkiewicza. Jesteśmy silni, podbijemy świat. Z samochodów w tłum są rzucane słodycze. Sam dostaję paczkę chipsów i od razu pojawia się myśl w głowie że ta religią nie jest taka zła, skoro dostałem coś od niej za darmo. Jaki kraj takie pięćset plus. Żeby zrobić z człowieka niewolnika daj mi coś za darmo. Władze się zmieniają a mechanizmy pozostają te same. Największym narkotykiem jest władza a religia jest tylko narzędziem do jej zdobycia. Uciekamy od tego głośnego tłumu w wąskie uliczki typu weneckiego. One też prowadzą nad wodę. Niestety Ganges jest o kilkanaście metrów wyższy niż zwykle i wszystkie nabrzeża są pod wodą. Patrzymy z daleka na uroczystość spalenia zwłok. Powietrze wypełnia dym przypalonego grilla. Patrzymy na sterty drewna przygotowanego na uroczystości, wagę do odmierzania porcji tego drewna i rwący niczym górski potok nurt Gangesu. Z tego co się dowiaduje taka uroczystość tania nie jest. Kosztuje od 20 do 40 tysięcy zł. Gdyby polski emeryt chciał zamieszkać w Indiach, to na życie by mu starczyło. Średnia emerytura, czyli 3200 zł to 64000 rupii. Tani lokal na wynajem długoterminowy widzieliśmy za 6-7 tysięcy rupii miesięcznie. Jedzenie powiedzmy, że drugie tyle, choć można i za połowę. Czyli zostaje nam miesięcznie 50 tysięcy rupii. Na pogrzeb w Waranasi będziemy potrzebować 800 tysięcy rupii. Czyli po 16 miesiącach mamy odłożone na pogrzeb i możemy korzystać z życia. Idealna propozycja dla tych, którzy nie oczekują już niczego od życia.
Wychodzimy na deszcz. Jest on cieplejszy niż woda w prysznicu hotelowym. Na dworzec jedziemy tuktukiem bo mamy dylemat z wynajęciem rikszy. Trzech spaślaków w rikszy to sadyzm czy miłosierdzie? Rikszarze są tu na samym dole w hierarchii drabiny transportowej. A tutejszy dół społeczny to naprawdę coś, co trudno nam sobie wyobrazić. Nie ma sensu epatować opisami. I mimo wszystko Ci ludzie jakoś akceptują swój los I to często z uśmiechem. Idziemy w deszczu a podchodzi do mnie jakiś uśmiechnięty obdartus z parasolem i odsłania mnie od deszczu. Idziemy tak kilkaset metrów, w końcu mu uprzejmie dziękuję a on nadal z uśmiechem się kłania i oddala. Ludzie tu sobie pomagają z uśmiechem, ale widząc skalę potrzebnej pomocy czuję się bezradny. Jeśli chcecie jechać do Indii ćwiczcie wyłączanie empatii bo inaczej będziecie czuć olbrzymi ciężar moralny. Mieliśmy jechać pociągiem ale w końcu jedziemy autobusem. Wreszcie po drugiej stronie barykady bo na drodze to autobusy nie biorą jeńców. My bawimy się w zwiedzanie budżetowe. Stąd mamy kontakt z tym cały brudem. Jeśli nie chcecie sobie obrzydzić Indii to jest jeden sposób, ale na bogato. Trzeba zapłacić dziesięć razy więcej i wtedy można się czuć jak Maharadża. Lotnisko, drogi hotel, taksówka, prestiżowy zabytek, luksusowe restauracje. Da się żyć, ale prawdziwego życia tak nie zobaczycie.