Ostatnia lokacja tej wyprawy to Goa. Kiedyś terytorium zajęte przez Portugalczyków. Do tej pory jedna z większych miejscowość Goa nazywa się Vasco da Gama. W 1961 Indie zajęły teren koloni a ponieważ wtedy już świat uznał, że kolonie są niemodne, to Portugalii pozostało tylko wspominać czasy, gdy rządzili połową świata. Z tamtych czasów pozostały im wina Porto i barokowe kościoły. Wzdłuż pięknych plaż na Goa w bujnej, tropikalnej zieleni co chwila odnajdujemy piękne domy kolonizatorów. Spotkał je ten sam los co dolnośląskie posiadłości po wojnie. Popadają w ruinę bez tradycji, gospodarzy i środków na remont. Jest szansa, że turystyka to podniesie bo turystów jest tu mnóstwo. Co prawda końcówka pory deszczowej to jeszcze nie sezon ale już spotykamy pierwsze grupy Rosjanek drugiej świeżości. Te starsze w nadwymiarze a młodsze z glonojadami na twarzach. Podpytują swoją przewodniczkę ile taki lokalny Maharadża mógł mieć żon. Jak to twierdzili ojcowie komunizmu byt określa świadomość. Widać po napisach, że rosyjscy turyści nieźle tu się zadomowili. Dziś pierwszy dzień bez deszczu. A deszcze to tu panie mają. Zaczyna się taką delikatną mżawką aby w ciągu sekund zmienić się w ulewę. Po krótszym lub dłuższym czasie wszystko kończy się tak samo jak się zaczęło. Ale nawet jak nie pada i jest słońce to lepimy się obrzydliwe, pocimy i marzymy o prysznicu.