Było sobie miasto. Tysiąc lat temu liczyło sobie sto tysięcy mieszkańców i miało tysiąc kościołów. Stolica królestwa Ormian, Ani na jedwabnym szlaku. Teraz miejsce zupełnie opuszczone. Gdy się dojeżdża do tego miejsca widać imponujące mury obronne. Zrobiły na mnie wrażenie równie mocno jak te w Carcassonne. Za murami zostało tylko kilka w miarę ocalałych budynków. Reszta wygląda jak Warszawa w 45. Morze gruzów z których archeolodzy dopiero zaczęli odsłaniać ulice i przyziemia budynków. Najbardziej imponującym budynkiem jest katedra ormiańska. Gdy będąc we Lwowie w katedrze ormiańskiej usłyszałem na żywo śpiew chóru ormiańskiego i poczułem tą potęgę głosu to pomyślałem sobie, że ożywienie katedry w Ani byłoby niezwykłym przeżyciem. Ponieważ chóru Ormian nie wożę ze sobą to musiał mi wystarczyć głośnik i płyta kupiona we Lwowie. Turyści z szacunkiem odnieśli się do tego co robię. Pierwszy utwór wprowadził mnie w nastrój. Przy drugim zacząłem wchodzić w trans. Trzeciego już nie odsłuchałem, bo nie wiem co w takim transie by się stało. Jeszcze będzie okazja sprawdzić.