Pierwsza chłodna noc. Jakoś strasznie zimno nie było, ale otulanie kołdrą było potrzebne. I to nawet nie dlatego, że Dominik znowu wlazł mi do łóżka. Dla mnie to nie jakiś straszny problem. W końcu z kolegami zdarza mi się spać w jednym łóżku już od wielu lat. Jedyny problem.z którym trzeba sobie jakiś poradzić to spać tak, żeby się nie dotykać. Czyli nie ma wyjścia i śpimy na baczność. Ponieważ Dominik przyszedł spać jak już spałem to w nocy gdy się obudziłem nie wiedziałem czy śpi u mnie czy w swoim aucie. Ręką nie wypada sprawdzać, więc podkurczyłem nogi trafiając kolanami w nerki. Ok. Prostuje się na baczność i śpimy dalej. Rano rytmiczne podmuchy chłodzą mi twarz. Otwieram oczy i już wiem po co przyroda wymyśliła miłość. Mało która kobieta by wytrzymała obecność obcego samca na taką odległość. Miłość obcina pazury i ratuje nam życie.
Ser z dachu nie znikł w nocy. Wieźć w aucie też go nie mogę bo smrodu nie zniosę. Jedynym miejscem gdzie mogę w niewielkim stopniu kontrolować wydobywanie się smrodu jest moje wnętrze. A tak nawiasem mówiąc to jak coś tak smrodliwego może być równocześnie tak smaczne? Do tego sucha bagietka. Francuskie bagietki mają okres przydatności do spożycia krótszy od marokańskich dziewcząt. Po serze pozostaje tylko wspomnienie które nieudolnie naśladują moje stopy. To w zasadzie nie wina stóp tylko plastikowych sandałów. W Maroku kupiłem buty całe ze skóry. Można przez miesiąc nie myć nóg i nic nie śmierdzi. Tak działają naturalne materiały.
Dominik jeszcze prosi Sylwii żeby pokazała mu ule. Ubierają się w stroje jakby chcieli walczyć z zarazą i otoczeni rojem pszczół robią inspekcję, a ja zdjęcia. Na odjazd dostajemy po małym zniczu upojnie pachnącym propolisem i słoiczek miodu. Widać że szok z powodu gości już powoli mija. O dziwo mimo obustronnego braku znajomości języka angielskiego udaje się porozmawiać o ważnych rzeczach. Że to jest jej życie i jest szczęśliwa i nie potrzebuje faceta do szczęścia. Czyli niektóre kobiety po pięćdziesiątce w końcu przestają widzieć swoją wartość przez pryzmat mężczyzny z którym są. Doceniają wolność.
Przed nami kolejne pięćset kilometrów. Jedziemy przez krainę rond. Francja robi się nudna jak małżeństwo. Pierwsze kilometry są ekscytujące ale wkrótce pozostaje jedynie nuda i wypatrywanie zagrożeń i pułapek. Z radością zaczynamy oczekiwać wjazdu do następnego kraju. W naszym przypadku to Niemcy i radość jest tu desperacją. Za oknem zielone wzgórza i białe krowy. I znowu krowy. I dalej krowy. Ze zwierząt tu są tylko krowy i pszczoły. Cała reszta została zjedzona albo po prostu zabita. Coś jeszcze lata, ale kto by się przejmował tym co lata. Zjeść się nie da a zabić trudno. Trzeba ignorować. Ciekawe kiedy politycy zauważą, że nie da się budować wzrostu gospodarczego na przyroście populacji i zaczną budować cywilizację spadku populacji. Trudno będzie się przebić z takimi hasłami przez populistyczny bełkot wzmacniany z ambony kościelną doktryną. A propos kościoła. Dziś jako miejsce nocnego postoju wybrałem kaplicę zaprojektowaną przez Le Corbusiera. Inspiracją było nakrycie głowy francuskich sióstr miłosierdzia. Kto oglądał De Finesa to wie o czym piszę.Parking przy kaplicy idealnie nadaje się na nocleg. Niestety sama kaplica ogrodzona płotem nie jest dostępna. Skoro jest płot to muszą być i dziury w płocie. Znajdujemy bardzo szybko. Robimy sesję zdjęciową kaplicy i wychodząc natykamy się na miejscowego księdza który grabi ścieżkę z liści. Witamy się, opisujemy mniej więcej nasze zamiary i nawet nie musimy wracać przez dziurę w płocie bo ksiądz wypuszcza nas przez bramę. Można iść spać. No, może najpierw buteleczka Sangrii. Przecież muszę dbać o nerki. Udało się przejechać przez Francję na hiszpańskim paliwie, ale dla świętego spokoju trzeba będzie jutro zatankować z 5 litrów drogiej francuskiej ropy żeby dojechać do jakiejś niemieckiej stacji bez wielkich lęków.