Dzisiejszy poranek zaczął się dialogami jak na sali szpitalnej. Co cię boli? Wszystko. Nie wiedziałem, że mam tyle mięśni. I że wszystkie mogą boleć od rana. A to dopiero początek dnia. Do Kaza była piękna asfaltowa droga więc dalej będzie pewnie podobnie. Co prawda uprzedzano nas, że będzie 40 km off roadu dlatego przezornie planujemy zrobić dzisiaj jakieś 100 km żeby się nie przemęczać. No to w drogę. Asfalt kończy się zaraz za Kaza. Dalej jest szuter z niespodziankami. Myślę sobie, że jeśli to ma być ten off road, to nawet fajnie. Po 40 km szuter się skończył i zaczęła się droga terenowa o której mogą marzyć tylko motocykliści enduro. Odcinki wyjątkowo specjalne wymagają sporo wysiłku. Sprawdzamy różne tricki na przejechanie piachu, kurzu, błota, kamieni, kałuż, strumieni i połączenia tego wszystkiego. Sto kilometrów takiej jazdy. W sumie sto czterdzieści kilometrów w dziewięć godzin. A google oceniają czas przejazdu tej trasy na trzy i pół godziny. Byśmy stanęli wcześniej, ale nie było gdzie. To, co na mapie miało nazwę miejscowości okazywało się być zgromadzeniem namiotów. I wreszcie dojeżdżamy do jakiś budynków. Kontrola policyjna przepustek i kontrola trzeźwości. Widocznie nikt na trzeźwo nie wybiera tej trasy. Gdyby nie to, że tą trasą jechało mnóstwo aut osobowych i ciężarowych to byłbym absolutnie przekonany, że ta trasa jest nieprzejezdna dla samochodów. A co w zamian? W zamian najpiękniejszy przejazd poprzez niesamowite góry jaki mi się udało w życiu dokonać. I tyle. Tak jak doświadczenie jest nieprzekazywalne tak i nie da się opisać emocji wywołanych takim przejazdem.
Opisywanie trasy staje się nudne więc może trzeba zrobić przerwę. Po wczorajszej wyrypie nie planujemy gdzie dojedziemy. Jak się zacznie robić ciemno, to zatrzymamy się w hotelu. Tym bardziej, że jedziemy już drogą bardzo turystyczną. Dzięki temu nie ma problemu ze znalezieniem warsztatu, który w naszych motorach wymieni to co się urwało albo zgubiło, podokręca śruby i posmaruje łańcuchy. Jak ktoś się wybiera w podróż takim klasykiem musi też być z zamiłowania mechanikiem. Artur zgubił kilka śrubek i teraz nie muszę patrzeć w lusterko, żeby wiedzieć, że jedzie za mną. Ja z Michałem musimy nasmarować łańcuchy bo rzęrzą niemiłosiernie. Przejeżdżając przez któryś ze strumieni zgubiłem sprężynę od bocznej stopki i musiałem przywiązać sznurkiem. Arturowi przy okazji wymieniają złamaną klamkę od sprzęgła a Michałowi przykręcają siodełko. Widocznie tłuczenia ciężką dupą nawet tak pancerny motocykl nie wytrzyma. Znowu wjechaliśmy w gorące powietrze. Ściągam górę kombinezonu. Wczoraj na 4500 palce drętwiały z zimna a teraz na tysiącu znowu zaczynam się pocić. Ubranie się sprawdziło a kombinezon i rękawiczki bez żalu zostawię razem z motocyklem bo na Andamanach się nie przydadzą a ich stan jest już dość sztywny. Zrobiliśmy małą pętlę po Himalajach która przerosła moje oczekiwania i teraz pojawił się apetyt na dużą przez Lech. Może w przyszłym roku.