Rano Artur sprawdza olej i stwierdzamy, że trzeba dolać. Załatwienie przepustki zajęło dwie godziny. Biurokratyczny koszmar i jeszcze chcą pieniądze. Dobrze, że mamy gotówkę, bo bankomat nie chce współpracować. Szukając sklepu z olejem kolejna kontrola policyjna. Sprawdzają przepustkę. Bez niej by nas nie przepuścili. Czyli warto było wykupić. Przy okazji kupna oleju smaruję łańcuch. Dzięki temu zamiast popiskiwania łańcucha mogę wsłuchiwać się w silnik pracujący rytmiczne niczym basowa cykada. Góry przez które jedziemy są piękne, wielkie, groźne. Na przełęczach prawie dotykamy chmur. Największą wysokość dziś to trzy osiemset. I chłodno. Zjeżdżamy do kolejnej doliny, robi się ciepłej i kolejna kontrola sprawdza nasze przepustki. I kupujemy bilety do kolejnego okręgu. Jednak policjant jest bardzo miły i pokazuje na mapie co jest ciekawego do zobaczenia. Namawia na odbicie od trasy żeby zobaczyć mumię księżniczki w buddyjskiej świątyni. Chłopaki się napalają. Ja sobie myślę, że nie mamy na to czasu a poza tym to księżniczki się nie ogląda tylko ... W rezultacie do Kaza dojeżdżamy o zmroku. Tu jest już chłodno. Nie zgadzam się na sprawdzanie różnych hoteli. Bierzemy pierwszy lepszy. Kolacja już po ciemku, drink na dobranoc i spać. Jutro planujemy tylko sto kilometrów. Może tym razem się uda, choć wszyscy uprzedzają że po drodze jest 40 km off roadu.
Po drodze na skalach jest dużo napisów. Czasem są ostrzegawcze w rodzaju blind curve ahead co przetłumaczyłem na użytek kolegów jako ślepa kurwa za rogiem, czasem każą trąbić żeby ten za załomem usłyszał, ale najwięcej jest tych napisów umoralniających kierowców w stylu prędkość zabija albo rymowanki w rodzaju W kraju lamy nie przeginamy. W Pooh przejeżdżając przez jednostkę wojskową czytamy hasła motywacyjne wymalowane przez żołnierzy na skałach. U nas wojsko maluje trawę na zielono a w Indiach napisy na skalach. Inne ciekawe motywy widziane po drodze to wysepki po środku drogi na których gromadzone są kamienie wielkości bochenków chleba udekorowane pieczołowicie wyrytymi napisami i motywami dekoracyjnymi. To musi być jakiś buddyjskiej zwyczaj. I jeszcze kobiety na drogach. Wysoko w górach jest ich mnóstwo. Ciężko pracują. Mieszają beton, tłuką kamienie, noszą żwir w koszach. Raj feministek i równouprawnienia. Tak jak miłośnicy rodzin wielodzietnych powinni zamieszkać w Delhi, tak wojujące feministki powinny zamieszkać w wysokich Himalajach. Niech każdy ma to, o co walczy.
Im wyżej jedziemy tym mniej widzę ptaków. Koło Shimli spotkałem sępy ucztujące na krowie zabitej przez auto, którego szczątki leżały obok. W Pooh moją uwagę zwróciły dwa ptaki nurkujące ze złożonymi skrzydłami zupełnie jak jastrzębie. Gdy je rozłożyły okazało się, że to zwykłe wrony, ale uprawiające takie techniki latania jakich nasze nie znają. Okazało się, że zmusiły je do tego bardzo silne wiatry w dolinach wywołane termiką. Te góry nie nadają się do latania. Wyżej spotkałem jeszcze jakieś gołębie i ptaki podobnej wielkości, ale też nisko latały. Co ciekawe ptaki tak wysoko wyraźnie częściej machają skrzydłami w czasie lotu niż na nizinach. Rzadsze powietrze swoje robi. I wróble, których w Polsce coraz mniej a tu jakoś sobie radzą.
Legenda Shangri La. Przejeżdżając tak z doliny do doliny zastanawiam się jak to wyglądało, gdy nie było dróg. Jak wielka była nadzieja ludzi szukających swojej szczęśliwej doliny na znalezienie takiej, do której jeszcze nie dotarł nikt i w której znajdzie szczęście, bezpieczeństwo i obfitość. To co nam po dobrej drodze zajmuje kilka dni po bezdrożach i pieszo musiało trwać miesiącami. I było też bardziej niebezpieczne i bardziej nieskuteczne. Stąd legendy które pobrzmiewają do dzisiaj. Bo w rzeczywistości to im dalej w góry tym większa pustynia, samotność i beznadzieja. Można się tą potęgą zachłysnąć, ale nie da się trwać w tym zachłyśnięc