I w dodatku starych. To, co uderza podczas rzadkich kontaktów z Grekami to brak uśmiechu. Trudno go było nawet sprowokować. Jadąc rano widać wyłącznie starych ludzi, którzy nie mogą spać i krzątają się w pobliżu swoich domów. W dzień drogi są puste, ulice puste, lokale zamknięte a gdy otwarte to też puste. Dopiero po zmroku niczym armia ciemności Grecy zaczynają zaludnienia ulice i bary. Tak jakby wszyscy tu bali się słońca i dopiero wiek emerytalny pozbawiał ich tego lęku. Gdy spaliśmy na plaży o siódmej rano obudził na wesoły damski szczebiot koło auta. Gdy Michał wyjrzał by zobaczyć ki diabeł to okazało się, że trzy emerytki w kapeluszach siedzą po szyję w morzu I radośnie o czymś rozprawiają. A u pozostałych Greków smutek w oczach i zaciśnięte usta. W tym kraju wszystko jest stare. Ludzie, samochody, drogi, hotele i historia. Z jednej strony podziwiam imperia które mają swoją świetność już za sobą a z drugiej bez wysiłku obserwują jak cały świat goni do przodu ciągnąć je za sobą. A one leniwie mówią: no dobrze, to zróbcie coś żeby nam się lepiej żyło bo my już swoje zrobiliśmy. Jeśli był piękny most łączący Peloponez z kontynentem to przejazd przez niego kosztował 21 euro a przejazd kamperem po autostradzie jest trzy razy droższy niż osobówką. I co nam zrobicie? Wjeżdżamy do Albanii i w drodze na baseny termalne odwiedzam moja ulubioną kawiarnię wiszącą na urwistym brzegu rzeki. Po rzece płyną pontony i kajaki z uśmiechniętymi turystami, obsługuje na uśmiechnięta obsługa. Coś, czego w całej Grecji nie widzieliśmy.