Droga w pięciu smakach.
Prosta jak drut. U ustach smak wszędobylskiego kurzu. W oczach mam tęsknotę za zakrętem. Na nogach sandałki, krótkie spodenki i podkoszulek z krótkim rękawem. Jadę bez rękawiczek. Gorąco.
Ta sama droga, ale w deszczu. Już nie jest tak gorąco. Jak mocno zacina trzeba opuścić szybę. Jak słabiej pada to lepiej podnieść, żeby coś widzieć. Jedyna rozrywka to wyczuwanie strumyczków wody spływających pod ubraniem.
Już nie ma prostych dróg. Kładę motocykl z zakrętu w zakręt. Tak jak lubię. Czasem po hamulcu, bo wchodząc w zakręt wyjścia nie widać. Chce się żyć.
Ta sama droga, ale w deszczu. Wiadomo, że w deszczu można jechać motorem. Nie wolno jedynie skręcać i hamować. Każdy zakręt prowadzony delikatnie i trwożliwie niczym dotyk nastolatka.
Ta sama droga, ale w mgle. Mrugam oczami bo nie wiem, czy to droga zniknęła czy przestałem widzieć.
Nic dziwnego, że wchodzimy do sklepu monopolowego, robimy odwrotnego Ogińskiego, czyli Powitanie Ojczyzny w postaci Żubrówki i świętujemy teraz czterdzieste urodziny Artura. Najlepsze za nim a to dopiero pół życia. Miał wczoraj i dopiero dzisiaj się przyznał. Może dlatego, bo nie mogliśmy znaleźć monopolowego.