Drugi dzień czekamy na otwarcie drogi. Nic się nie dzieje, więc jest czas na obserwacje ludzi. Najciekawsza cecha zauważona u mężczyzn to brak agresji. Widać to wśród kierowców stojących w naszym korku. Nikt się nie denerwuje, nie ma żadnych emocji. I wszyscy ładnie opaleni. No i łysych nie widziałem. Widocznie to europejska moda. Jeśli chodzi o kobiety to uznaliśmy, że ten typ urody nam nie pasuje. Tym bardziej, że tu około dwudziestki kobiety przechodzą przemianę i stają się przezroczyste. Czyli patrzysz i nie zauważasz. Co ciekawe to samo odczuwam z ich strony. Nie ma spojrzeń, uśmiechów, poprawiania włosów mimo prowokowania. To jest tak nienaturalne, że musi być kulturowe. Doszukujemy się przyczyn. Może dlatego, że małżeństwa są tu aranżowane więc nie ma sensu żeby dziewczyna myślała o zdobyciu partnera skoro ktoś jej męża wybierze. Innym powodem może być społeczeństwo do niedawna klasowe gdzie facet widziany na ulicy nie ma na twarzy wpisane czy małżeństwo z nim jest dozwolone. Za to ubierają się ładnie. Stroje dość dokładnie zakrywają ciało, ale kobiety wyglądają w nich atrakcyjnie. Może właśnie dlatego, że wszystko ukrywają.
Kobiety obgadane, to teraz kuchnia. Bardzo bezmięsna i raczej w jednym smaku. Czyli na przykład ryż i do tego ryżu jakieś sosy różniące się głównie kolorem. W sosach można znaleźć ziemniaki, fasolę, soczewicę, tofu i przyprawy. Czasem jest to dużo chili, czasem nie ma w ogóle. Do posiłku dostajemy zawsze pokrojoną cebulę. Wypicie czarnej herbaty z cytryną to wyczyn. Domyślnie herbata to nasza bawarka jaką dawniej u nas piły kobiety ciężarne.
Plany a rzeczywistość. Planowaliśmy, że nie będziemy robić więcej, niż dwieście kilometrów dziennie. Aby mieć czas na spokojne podróżowanie, zatrzymywanie się w fajnych miejscach, posiłki w przydrożnych knajpkach. W praktyce okazało się, że udaje się przejechać do 150 km i to dużym wysiłkiem. Zdarzenia losowe mają w tym spory udział. Mieliśmy zaplanowany nocleg w Pooh. Osiemdziesiąt kilometrów przed Pooh zatrzymuje nas osuwisko ziemi. Oczywiście nie tylko nas, bo kolejka pojazdów ma parę ładnych kilometrów, ale jako motocykliści wbijamy aż do szlabanu i stoimy kilka godzin. Zaczyna się ściemniać. Wtedy odwrót do pierwszego hotelu. Cena taka sama jak w Shimli. Tam był kurort tu za to tu hotel ma przyzwoity standard. Trzy tysiące rupii na trzech to nie majątek, choć zazwyczaj płaciliśmy połowę tego. Rano mamy informację, że droga przejezdna, więc na motory. Dojeżdżamy do tego samego miejsca co wczoraj i znowu stoimy. Plan, żeby dziś dojechać do Kaza idzie się rozmnażać. W końcu przed piętnastą udaje się na wydrę przejechać zawalisko. Nie ma szans dojechać do Kaza. Na styk powinno dać się dojechać do Pooh. W połowie drogi jeszcze tylko kontrola policyjna. Pytają się o jakąś przepustkę. Udaje się ściemnić, że przepustkę wyrobimy w Pooh. I rzeczywiście do Pooh dojeżdżamy o zmroku. Dno doliny robi się ciemne i podświetlane jest jedynie przez świecące niczym żółte żarówki pod sufitem szczyty gór. Nie ma już zarośniętego lasami Beskidu. Zaczęły się prawdziwe góry. Skaliste i dzikie. Widząc, że do Kaza mamy tylko 150 km stwierdzamy, że rano tylko załatwimy przepustkę w urzędzie i trasę przejedziemy sobie spacerkiem a na miejscu będzie jeszcze czas na zwiedzanie.